20 października 2013

Rozdział 6 - Światowy dzień gitary, czy jak?

  Cześć, cześć! Wiem, w końcu dodałam rozdział. Przepraszam, że tak długo musiałyście czekać (choć jestem pewna, że i tak nikt nie tęsknił ;P), ale miałam małe problemy z komputerem :) Ale nareszcie wszystko wróciło do normy... No... może nie do końca ;) Jestem pewna, że patrząc na poprzednie rozdziały, w tym Julay może was zszokować :DD Ale to tylko taki bonusik, nie przyzwyczajajcie się zbytnio ;P


   Nie pamiętam już, czy to wydarzyło się naprawdę, czy tylko moja wybujała wyobraźnia postanowiła się ze mnie ponabijać, ale miałam dziwne wrażenie, że wczoraj kiedy zasypiałam ktoś grał na gitarze. W sumie to nawet całkiem prawdopodobne, zważywszy, że mieszkam obecnie w domu muzyków, ale tak dawno nie słyszałam brzmienia tego instrumentu, że wydawało mi się to wręcz nierealne.

   Tego dnia obudziłam się wcześnie i nie wiedząc co ze sobą zrobić, biorąc pod uwagę, że było grubo przed siódmą rano i czułam się jak po dobrej, mocnej kawie, najtrafniejszym wydawało mi się pójcie na spacer. Patrząc na to z perspektywy czasu... zachowałam się jak idiotka, bo przecież kompletnie nie znałam Londynu! No ale cóż, kiedy idiotką byłam.

   Wyjrzałam przez okno. Przede mną rosły niczym drzewa w lesie, rzędy wielkomiejskich, szarych bloków, a snujące się między nimi jak węże uliczki, brały właśnie kąpiel w blasku wschodzącego słońca. Ptaki, od dawna już na nogach, ćwiczyły właśnie śpiew na rozsianych tu i tam krzewach.  Patrząc na to wszystko, na narodziny nowego dnia, doszłam do wniosku, że nawet pogoda mi dzisiaj sprzyja. Super.

    Ubrałam się i po cichu zakradłam na przedpokój, gdzie najciszej jak potrafiłam włożyłam buty i wyszłam z domu.

   Dobra, nie mam bladego pojęcia jak udało mi się dotrzeć do jednego z tych niezbyt dużych, ale jakże licznych, pomniejszych londyńskich parków. Cóż - głupi ma zawsze szczęście... A może racje?

   Muszę przyznać, że Londyn nie jest tak wspaniały jak mogłoby się wydawać. Wiem - każde miasto, małe czy duże, ma swoje wady, jednak nie kryje, że lekko wstrząsnął mną widok nieprzytomnego mężczyzny pod ławką (schlanego w trupa, ściślej mówiąc) i kota, który znienacka przebiegł mi drogę, wyskakując uprzednio ze śmietnika (dodam tylko, że przez niego o mało zawału nie dostałam!).

   Park może i nie był największy. Miał za to w sobie coś swojskiego, coś co sprawiało, że ten dość chłodny lipcowy poranek stawał się przyjemnie ciepły. Spojrzałam w niebo. Ile dni minęło od mojego przyjazdu tutaj? Trzy? Cztery? Nie wiem. Nie orientuje się. Zarobiona jestem. Jestem w stanie zarejestrować tylko, że stanowczo za dużo czasu dzieliło mnie od powrotu do domu. Czy tęsknie? O tak. Po raz pierwszy uświadomiłam sobie jak bardzo.

   Skręciłam w boczną alejkę. Żółty piasek pod moimi stopami błyszczał przyjemnie, a krzewy róż, zasadzone po obu stronach ścieżki, wyglądały jakby nigdy nie czuły się piękniejsze. Stwierdziłam z lekkim zdziwieniem, że już dawno nie było mi tak dobrze.

   Najpierw usłyszałam gitarę. Stanęłam, jakby chcąc sprawdzić, czy się przypadkiem nie przesłyszałam, ale nie. Szła tam, pomiędzy drzewami, z opuszczoną lekko głową, jakby o czymś myśląc. Jej chude dłonie szarpały struny, a miodowe włosy, opadające kaskadą na ramiona, podrygiwały do rytmu. Melodia była smutna, zupełnie nie pasująca do mojego dzisiejszego nastroju i pogody, ale wciągająca. Kiedy dziewczyna zerknęła na mnie swoimi piwnymi oczyma, rozpoznałam ją. Jak mogłabym zapomnieć tak barwnej postaci? I jeszcze ten kolorowy sznurek, niby opaska, przewiązany przez czoło.

    Zbliżała się powoli. Kiedy przechodziła koło mnie, dostrzegłam kilka piegów, dumnie zdobiących jej nos.
   - Cześć - uśmiechnęła się do mnie szczerze. - Co robisz tu tak wcześnie rano?
Mówiła z taką lekkością i pewnością siebie. Przechyliłam lekko głowę i zmarszczyłam brwi.
   - Ach, tak, rozumiem - odezwała się, zanim zdążyłam otworzyć usta. - Chcesz pewnie powiedzieć, że mogłabyś spytać mnie o to samo - uśmiechnęła się. - Cóż, rozumiem, że jest to pewnie bardzo interesujące, ale pójdźmy na kompromis - ja nie będę się dopytywać o ciebie, a ty postąpisz tak samo ze mną, zgoda? - i nie czekając na moją odpowiedź, przeciągnęła ostatni raz palcami po strunach i wysunęła w moim kierunku dłoń. - Wiedziałam, że się zgodzisz. Magda jestem.
   Co?, zdążyłam tylko pomyśleć, bo zaraz potem już szłam ręka w rękę z moją nową znajomą, przez park.

   Zwykle nie wdaje się w bezsensowne pogawędki z przypadkowo poznanymi na ulicy ludźmi, ale... Powiedzmy sobie szczerze, czy Magda była taka jak inni? Fakt, jest osobą tak cholernie, denerwująco pewną siebie, gadatliwą i jednocześnie beztrosko optymistyczną, że to aż sprzeczne z wszystkimi znanymi mi prawami fizyki! I zamiast tym mnie odstraszyć, podziałała wyjątkowo silnie, na moją wysoce rozwiniętą kłótliwą naturę, która bez trudu dała się wciągnąć w dyskusję.

   Mało tego, dziewczyna okazała się wyśmienitym kompanem do porannych spacerów, jeśli tak to można ująć. Przeszłyśmy we dwie chyba z pół Londynu, rozmawiając o rzeczach błahych i zupełnie nieistotnych, przy czym dowiedziałam się, że nie znosi zup, jest wegetarianką, ale kocha zapach kurczaka wyjętego z piekarnika, nie lubi nosić bluzek z długimi rękawami twierdzi, że drażnią jej delikatną skórę) i ma zupełnego bzika na punkcie swojej gitary - Bereniki.

  Więc kiedy poprosiła mnie o mój numer telefonu, po prostu jej go dałam. Wyjęłam z kieszeni telefon, by i ona mogła wstukać w nim swój numer, a kiedy go ujrzała, zakryła ostentacyjnie usta dłonią i wykrzyknęła:
   - Pamiętam cię! Wiedziałam, że wydajesz mi się dziwnie znajoma, ale nigdy nie miałam zbyt dobrej pamięci do twarzy! - stwierdziła jakby dumna z siebie.
   - Ale gdzie to było? - zamyśliła się. - W tym, no, jak to się mówi ... no...
   - W Holmes Chapel - podpowiedziałam.
   - Właśnie! Do nazw też nie miałam nigdy dobrej.

I zaśmiałyśmy się obie. Miałam tylko nadzieję, że nie jest seryjnym mordercą, który obcina ludziom dłonie i trzyma w honorowej gablotce obok swojej gitary. 

   Spytałam jej, jak to jest, że nie dalej jak dwa tygodnie temu była jeszcze w moim rodzinnym mieście, a teraz nagle spotykam ją tutaj, w Londynie.
   - Mogłabym cię spytać o to samo - odpowiedziała, a ja znałam ją już na tyle, że byłam pewna, że to zrobi. - Ale jak widzisz, nie zrobiłam tego. Po części dlatego, bo jestem od ciebie lepiej wychowana, a po części dlatego, że coś sobie przecież niedawno ustaliłyśmy, prawda? - i nie czekając na żaden odzew z mojej strony, dodała jeszcze, dla zwiększenia efektu. - Ale skoro już pytasz, powiem tylko, że raz jestem tu, a raz tam i nigdy nie możesz być pewna, gdzie będę jutro.
   Uśmiechnęła się z wyrazem triumfu wymalowanym na twarzy.

   Ten dzień minął mi naprawdę szybko i, o dziwo, przyjemnie. Nie jestem pewna, kto był bardziej tym zaskoczony - ja, czy chłopcy, ale kiedy o drugiej w nocy przyszedł do mnie SMS o treści "Dobranoc :D", zaczęłam żałować, że dałam Magdzie mój numer telefonu.

  

3 komentarze:

  1. Hahahh... :D Znam te nocne sms'y. Dostawać o 5 nad ranem w sobotę wiadomość 'I jak się spało? :3'.

    Rozdział świetny, ale krótki. Moja psychika czuje teraz niedosyt- szczególnie Hazz, ale to pomińmy. Mhhh... No i co ja mam tutaj napisać? :D Stawiasz mnie w takiej sytuacji, ty niedobra... :3

    xx. Niarry

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że tak krótko, ale za to jak ładnie. Śliczne opisówki na początku, porównanie bloków do drzew w lesie strasznie mi się spodobało. Natomiast uwaga Magdy o tym, że jest lepiej wychowana mnie zirytowała (co jest paradoksem, bo gdyby faktycznie była to nie powiedziałaby czegoś takiego, bo to zwyczajnie niemiłe). Nieprzyjemna postać póki co, coś mi w niej nie pasuje tak ogólnie. I jeszcze ten sms tak późno w nocy. Czyżby to była lesbijka? :o Istnieje tez opcja, że jest zwykłym stalkerem xD

    Życzę weny i pozdrawiam gorrrrąco :DD

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy